I nie słuchasz już i nie mówisz zbyt wiele; na moczarach zdarzają się cuda,
Kiedy przechodzisz niosąc ogień w rękach ukryty; trwasz w nieugaszonym
Żalu za utraconym bezpowrotnie pięknym dniem bez rozpaczy i bez słońca,
Które wyfrunęło w kosmiczną odległość jak kos z klatki goniony
Przez wiatr; mówiono o nim, że ma słuch absolutny; że potrafi odróżniać
Każdy dźwięk połączony w jezioro doskonałości; kiedy
Szumiały fale zasypiał i budził się niepokojony pianiem kogutów
W śródmiejskim pejzażu wczesnego lata; każdy powiew burzy
Zwiastował w jego życiu odrodzenie; nosił złotą skórę na palcach, którymi
Dyrygował delikatną klawiaturą harmonii i piękna; na pięcioliniach wieszał
Muzykę jak białe płótna snów; w przestrzeni melodii był najbliżej
Zachwytu; wieczorami w ogrodzie rozplatał drzewom gałęzie, zaplatał
Liście w warkocze, szumiał trawą i kładł się na mchu kiedy cisza
Drżała w powietrzu w srebrnych pajęczynach sennych popołudni; i las
Przechodził obok niego wśród symfonii pszczół i mrówek; sarny biegły kantatą
Ścieżek kamienistych; a on szedł i gubił się zwyczajnie w porę i nie w porę;
W ręce wplatał gałęzie i słuchał nieustannie wpatrzony w kamienie obłoków; drżał
I truchlał; woń piżma i skrzeku unosiła się na zawsze ponad wodorostami i algami;
Świat żegnał się przypominał pożegnaniem, jak prostym gestem dłoni bożka
lata; i dzwonił dzwonki maków i chabrów dzwoneczkami najmniejszymi;
litania modlitw i melodii niosła się polami, na których dojrzewały zboża urodzajne;
stawało się lato muzyką czystą i jedyną w swoim rodzaju; dzwony biły łuną
kantat  niezwyczajnych; i dziecko wypowiadało pierwsze słowo; sarny biegły
truchtem pod lasem; dziki zagrzebywały się w piasku i ziemi; ktoś był pierwszy, ktoś ostatni

przyszedł do kaplicy snów; księżyc znów się pojawił niezapowiedziany; wszyscy jechali
do Wiednia. Bratysławy, Paryża, Bukaresztu i Tirany; na bruku emigracja
wypisywała rewolucyjne hasła; w środku miasta rósł las, drzemało jezioro
zabarwione smugami zachodzącego słońca; ludzie prowadzeni nokturnem
wieczoru schodzili z pól, wzgórz i znad rzek; przybierali
dostojne pozy bogów i bohaterów , nieśli do wsi zmęczenie; chłopiec
wygrywał na drewnianej fujarce zapomniane melodie; kwitł wtedy jaśmin;
konie biegły doliną, owce układały się do snu na wysokich halach;
apostołowie rozdawali swoje majątki ubogim; brodaty prorok
o jednym oku rozdzierał szaty wpatrzony w niebo; i opadały liście
z dębów, topól i buków nagle, niespodziewanie, wirowały
zbliżając się do ziemi oddychającej melancholią piękna
utoczonego z klawiszy fortepianu, kształtów wiolonczel, złota
trąbek i diamentów skrzypiec; i dojrzewała ojczyzna
do większych rzeczy; i płomień sięgał szczytów gór….